Te pytania wciąż sobie zadaję, kiedy mijam na ulicy ludzi żebrzących, proszących o wsparcie, jałmużnę, o coś do jedzenia, o pieniądze, o datek na alkohol lub inne używki, o spojrzenie, proszących o chwilę uwagi. Czasami nie jestem w stanie pomóc, a bardzo chciałbym, żeby jakimś sposobem obdarować osobę potrzebującą. Doszedłem do wniosku, kiedy spacerowałem ulicami Wiecznego Miasta – zwłaszcza w okolicy Placu św. Piotra, że łatwo można stracić lub zagłuszyć w sobie wrażliwość na drugiego człowieka. Dlaczego? Ponieważ jest mnóstwo ludzi po- trzebujących, w tym ubogich materialnie. Idziesz obok nich, nawet nie zerkając. Nie raz beznamiętnie przeszedłem obok potrzebującego, myśląc sobie, że to jakiś naciągacz pieniędzy, hochsztapler w przebraniu ubogiego…
Mnóstwo ludzi proszących o wsparcie gromadzi się niedaleko Bazyliki św. Piotra. Widzę wokół ludzi, którzy śpią na ulicy, zawinięci po czubek nosa w kocu i śpiworze. Niekiedy słyszę język polski. Złośliwi mówią o nich, że to nasze „attaché narodowe”. A ja nie jestem w stanie nic zaradzić takiemu wymiarowi ubóstwa. Czuję po prostu niemoc. Straciłem zaufanie do nich. W końcu mogą to być ludzie, którzy oszukują. Pełno już takich typów człowieka spotkałem. Bez wstydu. Kłamią, że potrzebują na ciepły posiłek, a tak naprawdę chodzi o procenty. Ale ich też można zrozumieć. Alkohol w połączeniu z ludzką słabą wolą odebrał im poczucie wstydu, czasami nawet ludzką godność. Lecz nigdy nie odbierze im nadziei. I pojawia się kolejny raz dylemat. Czasem chciałbym krzyknąć: wstań i idź!
Chcesz im pomóc, ale nie wiesz jak. Przypuszczam, że niejeden mijający człowiek, w jakże ważnym miejscu dla chrześcijaństwa, walczył już z takim odczuciem. Co zrobić podczas takiego krótkiego spotkania?
Pewnej niedzieli wychodziłem z Kościoła. Przy drzwiach stały dwie starsze kobiety. Były ubrane w kolorowe chusty. Nie miałem żadnego grosza przy sobie. Jedna z nich miała wyciągniętą dłoń. Wtedy ja uścisnąłem tej kobiecie rękę, lecz ona mocno zdziwiła się i szybko wyrwała swoją dłoń, wskazując nie- werbalnie, że nie oto jej chodziło. Zaśmiała się głośno do swojej stojącej po drugiej stronie towarzyszki. Przy okazji powiedziała kilka słów w jakimś języku. Nie mogłem jej nic dać, tylko ten uścisk dłoni. Sam poczułem, że moja zimna ręka dzięki temu szybko ogrzała się, ponieważ ręka starszej kobiety była gorąca. Myślę, że dzięki tej sytuacji sprawiłem chwilę radości dwóm kobietom. I sobie także.
Później pomyślałem, że może zostałem wyśmiany w nieznanym mi języku lub jedna z kobiet ubliżyła mi. Nie jest to istotne. Cieszyłem się wewnętrznie, że mogłem zaskoczyć drugiego człowieka.
Tylko jeden prosty gest, nie mający wartości material- nej. A i tak wciąż nie wiem jak służyć ubogim.
Jacek Domański SJ
-pracownik Radia Watykańskiego