Od początku tegorocznej edycji wolontariatu misyjnego przy duszpasterstwie WAJ w Krakowie, naszej grupie patronował bł. Jan Beyzym SJ. Był misjonarzem. Nim wyjechał na Madagaskar, jakiś czas żył, studiował
i pracował przy Kopernika 26 w Krakowie. Jego relikwie znajdują się w Bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nim rozpoczęliśmy budowanie wspólnoty i jakąkolwiek działalność na rzecz wyjazdu, udaliśmy się do Karmelitanek Bosych, mieszkających na Kopernika, by tak jak ponad sto lat temu Jan, prosić by wspierały nas przez cały rok modlitwą.
Nieść Chrystusa, zobaczyć Syberię, doświadczyć powszechności Kościoła, wyjechać za granicę, ożywić osobiste doświadczenie wiary, poczuć jedność wspólnoty w działaniu, spełnić naglące pragnienie niesienia pomocy w niestandardowej formie – to niektóre z motywacji Kasi, Magdy, Weroniki, Huberta, Kasi, Weroniki, Karola – członków krakowskiej komórki wolontariatu misyjnego, która miała wyjechać do Tomska.
Równolegle do motywacji towarzyszyły nam demotywatory, które można zawrzeć w następujących pytaniach: Czy będę miał czas w wakacje? Czy dogadam się na miejscu? Czy uda się zorganizować wyjazd bez komplikacji? Czy wytrzymam na miejscu? Czym mam się zająć dalej? Po co to wszystko? Może powinienem to zostawić?
Przed wyjazdem były wspólne spotkania, rozmowy przy herbacie, medytacje, uroczysta Wigilia. Jednak przygotowania – to też wyzwania. Zastanawialiśmy się nad pozyskaniem środków na wyjazd i organizację turnusów dla niepełnosprawnych. Ot, rzeczywistość naszych spotkań! Tworzyliśmy zbiórki oraz kiermasze książek. Chcieliśmy, aby nasi darczyńcy mieli materialną pamiątkę która przypominałaby im o wsparciu “Misji Tomsk”. Książki na kiermasze wybraliśmy i gromadziliśmy sami, wierząc, że lektury te będą wsparciem w rozwoju osobistym i duchowym dla tych którzy okazały nam swoją hojność.
Jak przystało na gorliwych wolontariuszy próbowaliśmy opanować język rosyjski. Przecież wspomniane turnusy miały się odbyć w Tomsku – czyli w Rosji. Jednym szło znakomicie innym… trochę wolniej. Co ciekawe, spora część z nas miała kontakt z językiem rosyjskim w szkole średniej w ramach regularnych zajęć z języka obcego. Шок!
Wielu katolików doświadcza, że powzięte przez nich postanowienia wielkopostne trudno jest dotrzymać na dłuższą metę. Kończy się to poczuciem niedosytu lub wyrzutami sumienia, związanymi z tym że nie udzło się wytrwać. Dlatego, postanowiliśmy pościć wspólnotowo. Na czym to polegało? To była sztafeta. – Postna sztafeta. Każdego dnia pościła jedna osoba, samodzielnie wybierając formę postu. Na koniec dnia, przekazywała pałeczkę kolejnej osobie wysyłając wiadomość przypominająco-mobilizującą. W ten sposób modliliśmy się w naszych intencjach, za naszych dobroczyńców i za osóby do których mieliśmy pojechać w lipcu. Dzięki temu, wielu sposób nas udało się pościć po raz pierwszy przez cały Wielki Post. – Siła wspólnoty! Nasza sztafeta okazała się dla nas również łańcuchem duchowym po tym, jak w trakcie drugiego tygodnia Wielkiego Postu rozpoczął się lockdown.
No właśnie… lockdown. Co dalej? Co mamy teraz robić? Czy pojedziemy do Tomska? – Nikt nie był w stanie nam odpowiedzieć. Był to czas sięgnięcia do korzeni, czyli do naszych motywacji, dzięki którym zdecydowaliśmy się zaangażować w tę inicjatywę – do misji samego JCS’ u. Ten czas stał się fundamentem dla procesu rozeznawania we wspólnocie nowych celów dla grupy. Po sześciu tygodniach refleksji i modlitwy przyszły odpowiedzi. Rzeczywistość zweryfikowała nasze plany.
Z czasem powstała lista sukcesów. Udało nam się:
– przekazać 6 120,67 zł na rzecz ośrodków dla niepełnosprawnych w Tomsku;
– pokryć roczne koszty edukacji 13 letniego Sultana z Kirgistanu;
– kupić wyprawkę szkolną dla Adasia – piątoklasisty pochodzącego z krakowskiej rodziny romskiej;
– wspólnie spędzić czas z grupą w Rozewiu.
Skoro wspomnieliśmy już o wycieczce do Rozewia… Cały rok akademicki wolontariatu należało w jakiś sposób podsumować. Czy to wszystko miało sens skoro nie pojechaliśmy do Tomska? Co zostało po naszej chęci pomocy? Po co tyle spotkań, planów… gadania? Po co nam to wszystko było? Czy zostanie po nas jakiś ślad?
Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że być może oparcie się na własnej energii i ofiarowanym czasie, mogłoby skończyć się zatarciem tych “naszych” śladów – jak przedstawia fotografia no. 1… Wierzymy jednak w mądrość Jara ze zdjęcia no. 2! Ostatecznie to Kto inny daje wzrost. My tylko coś zasialiśmy.
Karol Cygan SJ